Kontrolowany chaos
Joanna Zyzda-Kusiakiewicz, dyrektor Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Radków w Radkowie, uwielbia… czytać książki
Nie pamięta, jak to się zaczęło. Może przyczyną było to, że gdy była mała, a umiała już czytać, rodzice nie pozwalali jej – za co teraz jest im bardzo wdzięczna – długo oglądać telewizji.
– Czyli ominęły mnie te wszystkie „Izaury” i inne „Klany”. Wieczory miałam dla siebie, mogłam robić, co chciałam. Próbowałam rysować, ale jednak nie miałam do tego zdolności. „Zaskoczyło” u mnie czytanie. Do tego stopnia, że to, że mam okulary od ósmej klasy szkoły podstawowej, zawdzięczam czytaniu z latarką pod kołdrą. Bo w pewnym momencie mama kazała zgasić światło, a przecież były jeszcze 2-3 kartki do przeczytania… – wspomina pasjonatka.
Rodzice, którzy byli nauczycielami, czytali dużo, miała dobry przykład. Bardzo dużo książek ma po rodzicach. We wczesnych latach szkolnych czytała książeczki „Poczytaj mi mamo”, albo „Sto bajek” Brzechwy, które ma do dzisiaj, czy obowiązkowe lektury. W klasie szóstej jej ulubione zajęcie przerodziło się w pasję.
– Wówczas bardzo modna i poczytna była seria książek Alfreda Szklarskiego z Tomkiem w roli głównej. To była pierwsza literatura, która wciągnęła mnie w świat wyobraźni. Pamiętam, że wyrywaliśmy sobie z tatą te książki z rąk. Lubiłam książki przygodowe. Podejrzewam, że miałam być chłopcem, ponieważ wszystkie rzeczy które w dzieciństwie robiłam, były bardziej „chłopackie”. Wolałam mieć poobdzierane kolana i grać w piłkę, niż przebierać lalki – śmieje się pani Joanna. – Była też „Ania z Zielonego Wzgórza”, ale to później. Przeczytałam wszystkie części. Jednak preferowałam literaturę polską. Moją najukochańszą książką, jeszcze z czasów pierwszej klasy liceum, to „Chłopi” Władysława Reymonta. Lekturą była tylko jej jedna część: „Wiosna”. Na przeczytanie mieliśmy miesiąc. W tym czasie przeczytałam wszystkie cztery części. Bardzo lubię konfrontować książkę z filmem. W tym przypadku, wszystko mi odpowiadało, wszystko się podobało – dodaje.
Czytała książki bardzo różne. Do Joanny Chmielewskiej, której przeczytała wszystkie pozycje, wraca do dzisiaj.
– Każdego roku, w czasie wakacji czytam „Lesia”. To jest moja obowiązkowa lektura! Mój tato miał bardzo bogatą kolekcję „Tygrysów”. Niektóre z nich przeczytałam. Po czym gładko przechodziłam do Fleszerowej-Muskat, do „Między ustami a brzegiem pucharu” Rodziewiczówny, do „Trędowatej” Mniszkówny. Przyszedł czas, że zaczęłam lubić książki osadzone w rzeczywistych czasach historycznych. Ulubionym moim okresem jest dwudziestolecie międzywojenne. Są takie książki, które się „połyka” w jeden dzień, ale są i takie, przy których można „utknąć”. Lubię książki historyczne, biografie, nie lubię romansów. Był taki moment, że czytałam wyłącznie o Holokauście, o historii Żydów, wspomnienia oświęcimskie. Pamiętam tytuł: „Przeżyłam Oświęcim”, to wspomnienia kobiety, która opisała to, co przeżyła. Gdy ją czytałam, wszystko mnie bolało. Wtedy te książki były jak nałóg. Aż któregoś dnia powiedziałam: „Dość, już nie!” – opowiada moja rozmówczyni.
Nie czyta codziennie. Kiedyś książki pochłaniały ją nawet na kilka godzin dziennie.
– Dzisiaj tempo życia jest tak duże, a czynności są tak absorbujące… Kiedyś jeździłam pociągiem czy autobusem i wtedy mogłam w czasie podróży poczytać, teraz jeżdżę samochodem. Czasami mam kryzys czytelniczy i przez cały tydzień nie zajrzę do książki. A nieraz, kiedy już zacznę czytać, usnę. Nie jest mi łatwo pogodzić pasję z obowiązkami, ale z moją jest tak, że nie mam przymusu. Mój mąż ma pasję – modelarstwo. I on musi sobie przygotować model, ze wszystkimi szczegółami, bo ma zawody. Kocha to, ale musi coś robić, jeżeli chce ją rozwijać – wyjaśnia miłośniczka książek.
Szczególną pasją pani Joanny jest… córeczka.
– Muszę powiedzieć, że moją najukochańszą pasją jest moja kochana, najdroższa, jedyna córeczka Maja – uśmiecha się nasza bohaterka.
Oprócz tych pasji, ma jeszcze jedną – ogród.
– Moją pasją jest utrzymywanie ogrodu w odpowiednim chaosie, tzn.: żeby drzewa krzywo rosły, żeby truskawki rosły jak chcą, żeby trawnik nie był zbytnio przystrzyżony… Nienawidzę ogrodów angielskich, idealnie, równiutko przystrzyżonych. Odpowiedni chaos musi być! Jak potrzebuję cień, to sadzę leszczynę. Obok drugą. Po jakimś czasie mam cień, mogę tam wstawić budę dla psa. Jak potrzebuję obsadzić altankę, mam sadzonki, wsadzam je do ziemi, nie patrząc dokładnie, w którym miejscu i gdzie. Uwielbiam to. Siedzę pod domem i podziwiam mój zadbany, ale chaotyczny ogród. Moją pasją jest właśnie utrzymywanie mojego ogrodu w takim odpowiednim, kontrolowanym chaosie – z zadowoleniem mówi ogrodniczka. – Moim marzeniem jest mieszkać nad morzem. Wiem, że nie jest to wykonalne. Nie mogę przenieść wszystkiego i wszystkich moich bliskich nad morze, więc lepiej, żeby morze przyszło do mnie – dodaje ze śmiechem.
Elżbieta Mróz
Str. 11 w numerze 332 tygodnika „Noworudzianin” dostępny w archiwum.