Rzeczy zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny (2)
Piękną kartę w życiu o. Wenantego stanowi przyjaźń z młodszym kolegą, o. Maksymilianem Kolbe. Spotkali się jeszcze jako klerycy na wakacjach w Kalwarii Pacławskiej.
I część – w poprzednim numerze „Noworudzianina” – zobacz tutaj
„Jakoś mi Ojciec przypadł wtedy do serca i zdawało mi się, że obaj mamy jednakowe dążenia i porywy” – tak o. Katarzyniec pisał w 1919 r. do o. Kolbego, podkreślając ze zwykłą sobie pokorą, że on nie dorasta do miary jego doskonałości, a znów o. Kolbe wyznawał, że miał szczęście za młodu poznać duszę świętą. „Choć nie było mi dane – pisał – dłużej z nią obcować, wywarła ona jednak na mnie wrażenie niezatarte”. Gdy wrócił z Rzymu i zaczął na polskiej ziemi szerzyć Milicję Niepokalanej (M.I.), o. Wenanty oświadczył: „Z całej duszy jestem za tym” i wraz ze swymi klerykami zapisał się do stowarzyszenia. W 1920 roku o. Wenanty zapadł na zdrowiu i wtedy o. Maksymilian zastąpił go w obowiązku magistra.
W chorobie dojrzała świętość o. Katarzyńca. Odpoczywał w klasztorach franciszkańskich w Hanaczowie, a potem w Kalwarii Pacławskiej, ale skoro tylko czuł się lepiej, siadał do konfesjonału, by służyć śpieszącym doń chętnie penitentom. „Mszę świętą odprawiał jak święty!” – wspominają mieszkańcy Kalwarii. Niestety, 28.12.1920 r. przyszedł silny krwotok gruźliczy, po którym poprosił przełożonego o zaopatrzenie go na śmierć, a gdy jeszcze raz, w święto Matki Bożej Gromnicznej, odważył się na posługę w konfesjonale, choroba zmogła go na dobre. Zgadzał się całkowicie z wolą Boża. „Wśród całej tej choroby – zeznaje przełożony – nigdy nie był przygnębiony i nie zniecierpliwił się ani razu”, choć gorączka dręczyła go silnie, a wygód nie było. Zmarł 31.03.1921 roku. Cała Kalwaria wzięła udział w pogrzebie kapłana, którego potrafiła już ocenić. Wielu modliło się nie tyle za jego duszę, co o jego wstawiennictwo u Boga.
Przed śmiercią o. Wenanty wyznał: „Widzicie, jak jestem chory i nic już zrobić nie mogę, ale po śmierci dużo zrobię dla zakonu”. Miał na myśli głównie pracę wydawniczą, którą doradzał o. Maksymilianowi, przynaglając do pośpiechu. Postanowiono wydawać miesięcznik pt. „Rycerz Niepokalanej” od stycznia 1922 r., ale nie było na to żadnych funduszów. Ktoś w otoczeniu o. Kolbego oświadczył: „Gdyby miesięcznik był na styczeń, to byłby cud”. Przypomniał się więc twórca M.I. o. Wenantemu i pismo w ustalonym terminie się ukazało. Wydawnictwo wzięło go sobie teraz za patrona na stałe, a opiekę jego wciąż odczuwało, nieraz w sposób namacalny, zwłaszcza przy nabywaniu drukarni i zakładaniu Niepokalanowa.
Sława świętości o. Wenantego rosła nie tylko w zakonie franciszkańskim, ale i na zewnątrz, powiększana przez liczne łaski, wypraszane za jego wstawiennictwem. O. Maksymilian Kolbe nazwał zmarłego przyjaciela i dobroczyńcę, nowym polskim kandydatem na ołtarze i zaraz po jego śmierci zabiegał o napisanie biografii i wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Wykazywał, co było istotą jego świętości: „Nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne nadzwyczajnie wykonywał”. I inni zaświadczali: „Był to zakonnik wzorowy pod każdym względem”, „nie brakowało mu żadnej cnoty”.
www.wenanty.pl
I część – w poprzednim numerze „Noworudzianina” – zobacz tutaj
Zdjęcia z rekognicji doczesnych szczątków w dniu 24 marca 2018 r. i przeniesienie do nowego nagrobka w kościele.