Felieton:
Nienawiść to skrajnie negatywne uczucie, które może dotknąć każdego z nas. Czasem wychodzimy od jakiejś niechęci, czegoś nie lubię, kogoś nie akceptuję. Z różnych przyczyn. Czasem z własnego złego doświadczenia z ludźmi, wydarzeniami, zetknięciem z czymś/kimś, kto teraz wzbudza niechęć, odrzucenie czy nawet odrazę. Nie opieramy się również uprzedzeniom, które z rzadka są następstwem naszych osobistych przeżyć, a często są adopcją myśli innych osób, ich przekonań, spostrzeżeń itd. Nie zastanawiamy się nawet, czy te „zapożyczone” uczucia są odzwierciedleniem faktycznych doświadczeń czy wyimaginowań w imię czyiś interesów, korzyści czy tzw. „polityki”. Identyfikujemy się z nimi i tyle. Bez namysłu, refleksji, chłodnej kalkulacji.
Ulegamy emocjom chętniej niż logicznym, merytorycznym rozważaniom. Tak bo tak. Nie bo nie. Choć, niestety, to raczej kojarzyć się może z pewną niedojrzałością emocjonalną, dziecinniejemy i jest nam tak wygodniej, bo po co to wszystko, jak to mówią dziś młodzi, „rozkminiać” – ufamy tej osobie/osobom, które nam „sprzedały” pewną ideę, zamysł. Wpadamy coraz łatwiej w sidła psychomanipulacji, technik lingwistycznych, czy konkretnych obrazów, które mają wywołać odpowiedni efekt w naszych głowach, a w konsekwencji w zachowaniach, czy prędzej w przywoływaniu pozytywnych lub negatywnych emocji. Wszystko to z zamysłem twórców – zmuszanie nas do „właściwego” myślenia, zgodnie z trendem, czy czyimiś oczekiwaniami.
Św. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała kiedyś, że nie chce brać udziału w manifestacji przeciwko wojnie, przeciwko cierpieniu. Mówiła, że chętnie włączy się w działania za miłość, pokój, uczciwość i tolerancję. To istotna różnica. Mówimy, że dość mowie nienawiści, ale lepiej zadbać o mowę wzajemnego szacunku, tolerancji, troski i braterskiej miłości. A zanim zadbamy o taką mowę zadbajmy wcześniej o nasze wnętrza, bo mowa jest uzewnętrznieniem tego, co w nas siedzi. Epatujemy „hejtem”, szczególnie w świecie wirtualnym. Wielu z nas doświadczyło tej „nowoczesnej” formy nienawiści. Fakt, że to jest złe, że są osoby, które cierpią z tego powodu i nawet czasem dochodzi do tragedii. Zdawałoby się najlepszym rozwiązaniem może być kontrola treści, którą już niektóre media społecznościowe stosują, ale KTO i na jakiej podstawie ma tym się zajmować? Gdzie jest granica wyrazu nienawiści od zwykłej krytyki, dezaprobaty, braku akceptacji, które z natury złe być nie mogą. Jeśli zawołam na swoje dziecko lub kogokolwiek, kto lezie bezwiednie w przepaść lub pcha się w jakiekolwiek niebezpieczeństwo, jeśli naturalnie krzyknę, zawołam, pobiegnę by ostrzec, pouczyć i może nawet podnieść głos pchany emocjami… Czy to będzie hejt lub nienawiść? Wpadamy w pułapkę pewnych paranoi, coraz bardziej zacieramy granice i coraz częściej mówimy, myślimy BO TAK… Tak nam ktoś kazał, podpowiedział. Przypisujemy sobie niemal prawa autorskie do wyrażanego zdania.
Dodatkowo zauważcie, że nasz kod językowy rozmywa się coraz bardziej. Pomijam rozważania na temat słów wieloznacznych, kiedy przysłowiowy Jaś mówi ZAMEK, to nie wiem czy ma na myśli średniowieczną budowlę, otwór w drzwiach, do którego wkładamy klucz, czy fragment kurtki, który w błyskawicznym tempie – o ile się nie zatnie – pozwala nam się przyodziać lub rozebrać, w zależności od potrzeby. Dzisiaj wiele słów, które jeszcze kilkanaście lat temu wydawały się konkretnie rozumiane i definiowane, już nie są tak oczywiste. Patriotyzm, miłość, tolerancja i wiele innych. Zdewaluowane, przebarwione, wypaczone, przedefiniowane czasem w jakiś rodzaj bezmyślnej pokraki. Czarne staje się białe, a białe jest czarne, albo lepiej afroamerykańskie. W imię poprawności politycznej i innych dziwnych tworów, które najczęściej są wielotorowe lub dopasowywane do własnego „widzimisię”. Po co to wszystko? Babilon naszych czasów? Niby mówimy jednym językiem, ale coraz gorzej się rozumiemy? My, mężczyźni, od chyba wieków lub przynajmniej dziesięcioleci 😉 mówimy, że nie sposób zrozumieć kobiety. Ktoś jednak mądry powiedział, że nie próbuj zrozumieć kobiety, bo nie starczy ci życia i zamiast tego kochaj swoją żonę, córkę, matkę. Może to dobry sposób dla społeczeństwa nie tylko w relacjach męsko-damskich? Może właśnie kochając, szanując drugiego człowieka, łatwiej nam będzie zrozumieć lub przy braku zrozumienia po prostu zaakceptować? Nie opowiadam się przeciw złu, nie walczę z nim – wolę podążać za dobrem. Niestety jednak jest tak, że dla jednego człowieka, to co jest złe w jego oczach, dla innego może być postrzegane jako dobro. I odwrotnie. Rozlatuje się fundament moralny, wypaczane jest – wydawałoby się oczywiste – dekalogowe „nie zabijaj” i właśnie zaczynamy zbierać tego owoce. Schizofrenia społeczna, czy zwykły rozdźwięk? Żadne przepisy czy regulacje, nie obronią nas przed nami samymi. Mówią, że zgodnie z prawem Murphy’ego, jeśli ma się coś stać, to się stanie. Ja wolę jednak słowa Henrego Forda: jeżeli mówisz, że coś możesz lub nie możesz – w obu przypadkach masz rację. Bo wszystko lub wiele zależy od nas samych. Człowiek ma w sobie dobre i złe emocje, i sam decyduje, którym pozwoli zwyciężyć. Na tym polega nasza wolność. Stać bezczynnie? NIE! Zacząć zmieniać… samych siebie. Czego Państwu i sobie życzę.
Dawid Sarysz
Str. 9 w numerze 363 tygodnika „Noworudzianin” dostępnym w archiwum.
Numer 363
18-24 stycznia 2019 r.