800 drewnianych figurek, z czego 300 ruchomych. Specjalny mechanizm uruchamiający machinę. To wyjątkowa i unikalna, na skalę europejską, ruchoma szopka w Wambierzycach. Zabytek z XIX wieku wciąż cieszy się popularnością, nie tylko w czasie świąt
To najstarsza szopka tego typu w Europie. Znajduje się w budynku u podnóża Kalwarii w Wambierzycach. Najstarszy fragment szopki, w tym roku kończy 160 lat, a jest nim scena przedstawiająca narodzenie Jezusa w Betlejem. Twórcą tego fragmentu jest wambierzycki zegarmistrz Longin Wittig.
Dawno, dawno temu około połowy ubiegłego stulecia, Longin, pochodzący z Moraw zegarmistrz, osiedlił się w Wambierzycach. Razem z żoną i maleńkim synkiem zamieszkali w piętrowym domu z płaskim dachem, kilka minut od sławnej bazyliki. Naprawiał zepsute zegary, konstruował nowe, zamykając tykające mechanizmy w rzeźbionych własnoręcznie skrzynkach. W tych okolicach powszechne były wówczas rzeźbione zegary np. z figurką drwala, wymachującego toporem, podczas wybijania pełnych godzin…
Po kilku latach młoda żona mistrza Longina zmarła nagle, osierocając, małego jeszcze synka. Chcąc pocieszyć tęskniące za zmarłą matką dziecko, ojciec zaczyna rzeźbić swoją szopkę. Mijały lata, chłopiec dorósł, Wittig ożenił się po raz drugi, ale nie zaprzestał swojej pracy. Już dawno była gotowa główna scena miniaturowych jasełek, a Wittig wciąż wzbogacał dzieło o nowe figurki i szczegóły, niespotykane na ogół w liturgicznych szopkach.
W tle wyrzeźbił widok Jerozolimy, ale że biblijne miasto nie było mu znane, więc gmachy szopkowego grodu, dziwnie przypominają barokowe kamieniczki pobliskiego Kłodzka, a jerozolimska świątynia, widoczną z jego okien, bazylikę.
Na szczytach malowanych wzgórz wyrosły zamki. Ich podobieństwo do odległego o kilka kilometrów XV-wiecznego rycerskiego zamczyska w Ratnie Dolnym, czy równie niedalekich ruin piastowskiej warowni w Chojniku, rzuca się w oczy. W szopkach wiele jest realiów sudeckich. Pary, które tańczą na tarasie jednego z pałaców ubrane są w stroje, w jakich chodzili mieszkańcy w owych czasach, w okolicach Kłodzka, a powracający z zabawy muzykanci, niosą gęśle i basy, jakby właśnie skończyli przygrywać do tańca na którymś z ludowych, śląskich festynów. Sosny rosnące na zboczach wzgórz, gdzie pasą się owce w niczym nie przypominają palestyńskich cedrów. Swojska jest także wiewiórka i dzięcioł stukający w drzewo, kiedy mechanizm zegarowy zaczyna działać.
28 lat minęło od chwili rozpoczęcia pracy, a spod dłuta niezmordowanego Longina wyszło 800 figurek. Ponad 300 połączonych było z maszynerią szopki. Już nie dzieci, a wnuki starego mistrza klaskały w dłonie, gdy w wigilijny wieczór przy dźwiękach pastorałki ożywiały jaskrawo malowane postacie. Kiedy obrót korbką wprawi w ruch zegarowy mechanizm, cały ten pracowicie wyrzeźbiony światek – zaczyna żyć: nad kołyszącą się miarowo kołyską pochylają głowy osły i woły, wzlatują pucułowaci aniołowie, dmący w złociste trąby, owczarek zagania stado biegnących truchcikiem owieczek, padają na kolana pasterze. A wszystko to do wtóru melodii ni to kołysanki, ni to pastorałki, wygrywanej przez staroświecką pozytywkę.
Dziś szopką opiekują się wambierzyccy duszpasterze, a choć dzieło pracowitych rąk rzeźbiarza-amatora, ukończy wkrótce sto lat, mechanizmy działają bez zarzutu. Bogata kolorystyka ruchomych figurek i rozmaitość ich kształtów – jak niegdyś – cieszy oczy zwiedzających, urokiem wigilijnej opowieści. Podążajmy i my w okresie świątecznym obfitującym, co prawda, w liczne szopki, do tej jedynej w swoim rodzaju, niezwykłej, przez czas, który owiał ją swą tajemnicą.
Str. 6 w numerze 460 tygodnika „Noworudzianin” dostępnym tutaj.
Numer 460
11-17 grudnia 2020 r.