Sobota 5 czerwca od rana zapowiadała piękną pogodę, a 42-osobowa turystyczna grupa NUTW i KGW Bożków, wygodnie usadowiona w Smilebusie z Adamem za kółkiem i Tomkiem (Biuro Śnieżka) z mikrofonem w ręku, mknęła w kierunku Szklarskiej Poręby
Tam czekały różne ciekawostki. Na początek wizyta na starym cmentarzu ewangelickim przy nagrobku Carla Hauptmanna w setną rocznicę jego śmierci. Carl, brat Gerharta (laureata literackiej nagrody Nobla), który ostatnie 30 lat swojego życia spędził w Szklarskiej Porębie, zawsze podkreślał swój związek z kulturą słowiańską i jednoznacznie opowiadał się za niepodległością Polski w 1918 roku. Dokonując korekty niemieckiego tłumaczenia reymontowskich „Chłopów” i uprzystępniając powieść szerszemu gronu czytelników, dołożył „swoją cegiełkę” do przyznanej Reymontowi nagrody Nobla.
Karkonosze mają swoje tajemnicze historie, a m.in. zapomniane cmentarzyki czcicieli światła (byli osobliwą sektą religijną, której korzenie i symbole sięgały do wierzeń starogermańskich, chrześcijaństwa oraz religii Wschodu; byli zwolennikami pośmiertnego spalenia ciała). Wiadomo, że w okolicy Szklarskiej Poręby są takie dwa, więc wyruszyliśmy na poszukiwanie jednego z nich. Dziś w stanie szczątkowym, gdzieś na wzgórku między Szklarską Porębą Dolną i Średnia, porośnięty krzakami, że trudno przejść. Ale znaleźliśmy. Zachował się granitowy obelisk z wyrytym płomieniem w kaganku i inskrypcją.
Zrobiło się bardzo ciepło, więc właściwie bez żalu odpuściliśmy kolejny punkt programu, a mianowicie spacer – wiadomo pod górkę, do chybotliwego kamienia, czyli „Chybotka” i Pomnika Karkonosza, zastępując to spacerem po miasteczku z dobrymi lodami. A potem była Siruwia, czyli Mała Japonia – oczywiście malowniczy ogród japoński. Piękne połączenie rozmaitej roślinności – teraz w pełnym rozkwicie, z oczkami wodnymi, wodospadami (oczywiście jest kobiecy i męski) i strumyczkami, w całkowitej zgodzie z zasadami feng shui. Jest muzeum zbroi japońskich i wystawa japońskich lalek oraz kolekcja niesamowitych drzewek bonsai. Nie mogło też zabraknąć japońskiej kawiarenki z japońskimi smakołykami. Spróbowaliśmy więc zielonej herbaty, lodów z prażonej zielonej herbaty (wcale nie są zielone, jakby z lekką goryczką, ale smakują wyśmienicie) ozdobionych pałeczkami oblanymi zieloną czekoladą i herbatnikiem z kremem – oczywiście z zielonej herbaty) oraz śliwkowego wina podawanego do deserów. A ci, którzy koniecznie chcieli spróbować sake, to też spróbowali…
Do Mysłakowic to rzut beretem, więc pod XVIII-wiecznym, przypominającym parostatek pałacem von Reibnitzów znaleźliśmy się szybko. W I połowie XIX wieku (wtedy właścicielem był Fryderyk Wilhelm III) pałac został przebudowany przez samego Schinkla (szczególnie wnętrza). Obecnie pałac jest siedzibą szkoły. Naprzeciw pałacu jest park, a w nim oryginalna brama nad stawem, utworzona ze szczęk wieloryba. Oryginale szczęki wieloryba grenlandzkiego zakupione przez króla Wilhelm IV od pewnej wrocławianki, stały aż do lat 80 XX wieku, kiedy wandale zatopili je w stawie, gdzie przeleżały około 20 lat i uległy zniszczeniu. Dzisiejsza brama jest wierną kopią oryginału.
W przypałacowym parku stoi kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, zaprojektowany także przez Schinkla. Kiedyś ewangelicki, biały z emporami i delikatnym wystrojem, sprawia wrażenie lekkości. Najcenniejszym elementem kościelnej budowli są dwie marmurowe kolumny z Pompei umieszczone w portyku. Dotknięcie tych kolumn ponoć wzmaga siły witalne. No więc dotykaliśmy bardzo, bardzo mocno i długo.
Wyjeżdżając z Mysłakowic, już z okien autobusu oglądaliśmy jeszcze tyrolskie domy. Zadowoleni i pełni słońca i miejmy nadzieję sił witalnych, wróciliśmy do domu.
Z turystycznym pozdrowieniem
Anna Szczepan, Noworudzki UTW