Nie ma to, jak felieton dla pisarza, który chce uczestniczyć w życiu swojej społeczności. Nie ma to, jak felieton w ramach pracy nad lekkością pióra. Nie ma to, jak felieton dla pozbycia się emocji i gnębiących człowieka myśli. Znane są przykłady z historii literatury i dziennikarstwa, że ktoś zaczynający od felietonów sprawnie potem przechodził do opowiadań, wierszy, esejów, a nawet powieści. Felieton jako dobra szkoła stylu, zaangażowania i bystrości myśli. Toteż wdzięczny jestem losowi, że w ciągu tych pięciu lat mogłem sobie na łamach „Noworudzianina” od czasu do czasu poostrzyć pióro – bardzo potem przydatne w innych, publicystycznych czy literackich, bojach.
Pisanie Nowej Rudy trwa i nigdy się nie skończy, bo już rodzą się następcy, którzy dzieło opisu pociągną dalej. A teraz proszę sobie wyobrazić pierwsze słowa akapitu ujęte w cudzysłów: „Pisanie Nowej Rudy”. Tak nazywała się akcja wymyślona przez nas (aktywistów Stowarzyszenia „Góra Babel”), jedno z działań odbywających się w ramach lipcowego festiwalu „Góry Literatury”. Zamieściłem na Facebooku kilkadziesiąt noworudzkich zdjęć różnych autorów i zaprosiłem młodych (i nie tylko) ludzi do napisania krótkiego opowiadania zainspirowanego dowolną fotografią bądź ich cyklem. Z kilkudziesięciu nadesłanych prac wybrałem dwanaście, które natychmiast wysłałem do pozostałych jurorów: Olgi Tokarczuk i Zbigniewa Kruszyńskiego. Wspólnymi siłami (nadzwyczaj zgodnie) wyłowiliśmy sześć tekstów. Ich autorzy zostali zaproszeni do Nowej Rudy na festiwal i prowadzone przez naszą trójkę, odbywające się w bibliotece, warsztaty.
Maciej Bielawski wymyślił historię wracającego do Nowej Rudy malarza Bianco, Maciej Bobula wpatrzył się w krajobrazy nad Słupcem i pociągnął opowieść o dwóch włóczęgach, Marta Mitek wyobraziła sobie panią Danutę, pielęgniarkę z noworudzkiego szpitala, której przydarzyła się dość niezwykła historia, Justyna Nawrocka oczami duszy ujrzała słupiecki „second hand” i historię umieściła w przestrzeniach wokół niego, Krzysztof Schodowski zapatrzył się w niesamowitą fotografię klatki schodowej w domu przy ulicy Kościelnej i uruchomił w sobie tylko właściwy sposób wyobraźnię i wreszcie Alicja Zaboronek, krążąc w okolicach szpitala, wyobraziła sobie niezwykłą pacjentkę (i całe jej życie), panią Stefanię, żonę dyrektora kopalni. Nie chcę zdradzać szczegółów poszczególnych fabuł, by dać szansę potencjalnym czytelnikom. Warto te teksty zebrać i wydać, koniecznie dołączając niektóre fotografie. Nowa Ruda zyska kolejne ważne, literackie odbicie. Już szukamy sponsorów. Ale jak znam konsekwencję w działaniu i energię Beaty Kłossowskiej-Tyszki, uda nam się w końcu tę antologię wydać.
Karol Maliszewski