Król Zygmunt nie był zachwycony rewelacjami protektorów Dymitra i wizją opanowania przez niego tronu moskiewskiego. Przed czterema laty wysłał wielkie poselstwo Lwa Sapiehy z propozycją zawarcia unii Rzeczpospolitej z Moskwą dla wspólnej polityki wobec Turcji jak i Szwecji, zagrażających zarówno Polsce jak i Rosji. Do unii wprawdzie nie doszło, nawet byle jakiego sojuszu nie udało się zawrzeć, ale po długich targach przedłużono rozejm zawarty za czasów Batorego. Dobre i to, ponieważ król Zygmunt już miał otwarte dwa fronty. Do nieukończonej wojny o Siedmiogród, Multany i Wołoszczyznę, dołożył wojnę ze Szwecją, więc i obawy przed nową awanturą wydawały się zasadne. Wątpliwości monarchy rozwiali jezuici i nuncjusz papieski Rangoni, przedstawiając mu wizję przywrócenia prawosławia na łono kościoła katolickiego, odzyskanie tronu szwedzkiego przy pomocy Rosji i wreszcie wspólnymi siłami polsko-rosyjskimi można będzie uwolnić chrześcijańskie Bałkany z islamskiej niewoli, a Rzeczpospolitej zapewnić pokój od południa. Takiej wizji wychowanek jezuitów nie mógł się oprzeć. Na wspomnianej audiencji obdarzył król caryka roczną pensją i pozwolił mu zabiegać o pomoc „panów naszych”. Tego samego dnia w domu Mniszcha nuncjusz wzywał swego protegowanego do rozkrzewienia wiary katolickiej, tudzież do popierania jezuitów w całym państwie moskiewskim. Liczni senatorowie przestrzegali przed moskiewską awanturą. Zamoyski nazwał te zabiegi wokół Dymitra komedią, a Jan Karol Chodkiewicz pisał: „okazyja smakowita, lecz eventus niepewny, doma rzeczy nie ukojone”. We wrześniu 1604 roku prywatne wojska magnackie i chciwa łupu hałastra licząca do 4 tys. zbrojnych, wyruszyła na Moskwę. O ile zrozumiałe są motywy którymi kierowali się jezuici i nuncjusz papieski popierając „carewicza”, który po kryjomu przeszedł na katolicyzm i obiecał podporządkowanie prawosławia stolicy apostolskiej w Rzymie, nawet przychylność króla można zrozumieć, to zachodzi pytanie czemu ten Grisza Otriepjew, bo tak się prawdopodobnie nazywał cudownie ocalony Dymitr, zawdzięczał tak wielkie poparcie polskich magnatów. Wiśniowieccy, Mniszchowie, Zebrzydowski, stanowili jego elektorat, to im zawdzięczał tron moskiewski, a jako cwany polityk doskonale wiedział, że elektorat zdobywa się obietnicami. Tak to działa do dziś o czym politycy przypominają sobie co 4 lata. Mniszchowi obiecał milion złotych i Smoleńszczyznę, a ponadto, że poślubi jego córkę Marynę, którą obsypie klejnotami i da jej Psków z Nowogrodem. Polskim magnatom obiecał dostojeństwa i posiadłości na Siewierszczyźnie i Czernichowszczyźnie. Marynę poślubił i obsypał klejnotami, teściu też się obłowił, ale magnaci liczący na to, że dla nich car oderwie od Rosji ogromne obszary i obsadzi urzędy Lachami, a Rosjanie się z tym pogodzą, okazali się niezwykle naiwnym elektoratem. „27 maja 1606 roku wybuchło w Moskwie powstanie przeciwko ukoronowanemu już Samozwańcowi. Spiskowi bojarowie zręcznie sobie poczynali. Rozgłosili wśród pospólstwa, że Lachowie i Litwa chcą zgładzić cara i pchnęli je do rzezi cudzoziemców, którzy poprzednio pychą i uroszczeniami zrazili gospodarzy, sami zaś uderzyli na Kreml i uśmiercili Łżedymitra” (Paweł Jasienica). Podczas rzezi padły setki Polaków, szczególnie pośród czeladzi i kupców, którzy przyjechali na carskie wesele, zaś sprawcy całej awantury uszli z życiem. Uratowali ich bojarowie, którzy nie chcieli zatargu z Rzeczpospolitą, więc zachowali przy życiu carycę Marynę i jej ojca, a także kilku innych magnatów, a jedyną karą było odebranie im łupów i kilkanaście miesięcy spędzonych w rosyjskich więzieniach. Nie trwało to długo, bo już w lipcu 1607 roku ponownie pojawił się cudownie ocalony car Dymitr i natychmiast zyskał licznych zwolenników.
Stanisław Łukasik
Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<