Po pogromie polskich sił pod Batohem, Tymoszko szczęśliwie dotarł do swojej wybranki, wziął z nią ślub i zaczął się rozpychać w Mołdawii i Wołoszczyźnie do tego stopnia, że teść – Bazyli Lupul – zaczął szukać dla siebie nowego miejsca i łakomie spoglądał na sąsiedni Siedmiogród, którym władał Jerzy II Rakoczy. Zagrożeni hospodarowie księstw naddunajskich zawiązali koalicję i zabiegali o sojusz z Rzeczpospolitą. Sejm wyraził zgodę i król zaczął zbierać armię. Okoliczności sprzyjały królewskiemu przedsięwzięciu, chociażby z tej racji, że miał poparcie sejmu i po raz pierwszy od dziesięcioleci miał realnych sojuszników, jednakowo zagrożonych przez Kozaków. Na nieszczęście zebrane pod Lwowem wojska zaczęły się domagać wypłaty zaległego żołdu, więc letnie miesiące minęły na rozrachunkach ze skarbem i dopiero jesienną porą jakoś uładzona armia ruszyła nad Dniestr. Był też inny powód, dla którego król mitrężył w Warszawie, jak i pod Lwowem, zamiast śpiesznym marszem – jeżeli już zapadły takie decyzje – ruszyć na Mołdawię. Pierwszym zięciem hospodara Bazylego Lupula był hetman polny litewski Janusz Radziwiłł, więc książę pan nie kwapił się udzielić pomocy królowi i Rzeczpospolitej przeciwko własnemu teściowi. O takich prędkościach XVII wieku też należy pamiętać. W międzyczasie Jerzy Rakoczy wraz z mołdawskimi bojarami rozprawił się z Tymoszką w Suczawie i polski sojusznik jakby przestał mu być potrzebnym. Zaś Chmielnicki ponownie nakłonił chana, zawsze skorego do rabunku, do najazdu na Polskę. Jan Kazimierz, który nie mógłby zostać generałem u Napoleona Bonapartego, a to z tego powodu, że rzadko szczęście towarzyszyło jego czynom, ponownie dał się zaskoczyć i otoczyć połączonym siłom kozacko-tatarskim – tym razem pod Żwańcem. Cała impreza zakończyła się podobnie do poprzednich spotkań króla z Tatarami, czyli ponownie dogadali się i za przyzwoitym upominkiem chan zdradził Chmielnickiego, zawierając ugodę z królem, bez udziału hetmana kozackiego. Tatarzy odebrali gratyfikacje za usługi pustosząc Ruś i południową Lubelszczyznę. O ironio, ponownie tłumaczyli ofiarom, że to co czynią, czynią za zgodą króla (podobnie jak po ugodzie zborowskiej). Łatwo sobie wyobrazić jak rósł autorytet Jana Kazimierza wśród poddanych, co w pewnej mierze usprawiedliwia zachowanie poddanych wobec króla w dniach szwedzkiego potopu. Na takie traktowanie przez sojusznika, jakie miało miejsce w grudniu 1653 r., nie mógł się nadal godzić Bohdan Chmielnicki, którego chan nawet nie dopuścił do rozmów z polskimi komisarzami. Układ podpisany pod Żwańcem oraz sojusz księstw naddunajskich z Rzeczpospolitą stanowił przekreślenie polityki mołdawskiej hetmana kozackiego. Rozpoczynając bunt przeciwko Rzeczpospolitej, Chmielnicki miał zapewnioną pomoc ordy – bez tego nie rozpoczął by awantury, a gdyby nawet, to miałby wszelkie szanse, by skończyć tak jak jego poprzednicy. Pomoc udzielana Kozakom przez ordę dawała jej okazje, aby przez 5 lat bezkarnie rabować, brać jasyr i okupy. Gdy Tatarzy byli siłą dominującą w tym związku, gdy chan mógł szarpać Chmiela za brodę, orda mogła wspomagać Kozaków. Gdy Chmielnicki upojony sukcesami zamierzał rozciągać swoje władztwo od Donu po Dunaj, to orda już poczuła się małą i wspomaganie przyszłego dominanta zakrawałoby na głupotę. Pamiętajmy, że jednym z haseł Kozaków była obrona świętej wiary prawosławnej, a Tatarzy nawet jako sojusznicy, pozostawali bisurmanami. Zapewne takimi motywami kierował się chan ratując Jana Kazimierza z beznadziejnej sytuacji pod Żwańcem w grudniu 1653 roku. Wiosną następnego roku Tatarzy znowu pokazali się na Ukrainie, tym razem jako sojusznicy Rzeczpospolitej. Jeżeli pan na Subotowie (aczkolwiek bez mocnych papierów) okazał się pazurem, który nie tylko nie dał się przyciąć, ale wręcz śmiertelnie ugodził Rzeczpospolitą, musiał wykazać się nie lada inteligencją, sprytem i cwaniactwem. Zauważmy: przez wszystkie lata prowadzenia wojny przeciwko Rzeczpospolitej, we wszystkich pismach i deklaracjach, przedstawiał się jako wierny poddany króla i Rzeczpospolitej, a jeżeli podniósł broń, to w obronie świętej religii prawosławnej, w obronie prześladowanego kozactwa, przeciwko królewiętom, a nigdy przeciw królowi. Wysoką Portę łudził obietnicą poddaństwa, licząc na łaskę sułtana okazaną Tymoszkowi w tureckich lennach. Od samego początku awantury słał posłów do Moskwy, skarżąc się na Rzeczpospolitą, która gnębi prawosławnych chrześcijan i niewinnych Kozaków. Już w 1649 roku prosił cara o przyjęcie wojska zaporoskiego w poddaństwo „Hetman kozacki prosi, ażeby Wielki Hosudar okazał litość nad wiarą prawosławną i wziął Kozaków pod swoją wysoką rękę, a jeżeli Carskie Wieliczestwo nie uczyni tego, to oni będą zmuszeni poddać się Turczynowi albo Hanowi tatarskiemu” – za Ludwikiem Kubalą.
Stanisław Łukasik
Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<