„Tak się w ogóle działo i tak dziać miało pod rządami zbyt marudnego Zygmunta, że akcję nie dokończoną w jednym kierunku wypadało rzucać, zwycięstwa zostawiać nie wyzyskane i klęski nie pomszczone, bo nie Polska swą siłą narzucała rozgrywki sąsiadom, ale jej własna nawa miotała się wprzód i w tył, a prawo i w lewo, pod naporem różnych fal ościennych i nawałności losu” – tak politykę Zygmunta III Wazy określił historyk – Władysław Konopczyński. Krytycyzm historyka nie był bezpodstawny, a na uzasadnienie przytoczmy opinię ówczesnego wojewody wileńskiego Michała Radziwiłła-Sierotki – „Odprawić by pierwej Inflanty, dopiero by o Moskwie myśleć”. Nawiasem mówiąc, tenże Radziwiłł był katolikiem i zwolennikiem króla Zygmunta, którego wspierał podczas rokoszu Zebrzydowskiego i był przez króla wynagradzany licznymi dostojeństwami. W tym miejscu mógłbym zacytować laudacje dla króla Zygmunta, wielkie zwycięstwa militarne, Kircholm, Kłuszyn, Chocim, unia brzeska itp., przejdźmy jednak do faktów. Po znakomitym zwycięstwie Chodkiewicza pod Kircholmem (27 X 1605) trzeba było rozpuścić wojska, bo nie było pieniędzy na żołd i Szwedzi zajęli Inflanty i porty nad Bałtykiem. Podajemy dowody na pierwsze zarzuty– akcje niedokończoną w jednym kierunku wypadało rzucać, zwycięstwa zostawiać niewyzyskane. W czasie gdy Szwedzi zajmowali Inflanty, rozwiewały się polskie sny o potędze nad Dunajem, gdzie nie udało się Zamoyskiemu zwierzchności nad Mołdawią, Wołoszczyzną i Siedmiogrodem, silniejszą okazała się Turcja. Po tych niepowodzeniach otwarły się fantastyczne widoki na Moskwę i nad tym się chwilę zatrzymamy. Po śmierci cara Iwana IV Groźnego tron moskiewski przejął jego syn Fiodor, człowiek, delikatnie mówiąc, mało inteligentny, przeto faktyczną władzę pełnił jego opiekun Borys Godunow, który po śmierci podopiecznego (1598), ostatniego z Rurykowiczów na moskiewskim tronie, został carem Rosji. W międzyczasie, w niezwykle tajemniczych okolicznościach zginął pretendent do carskiego tronu carewicz Dymitr, ostatni z synów cara Iwana IV. Przebywający w Ugliczu, ośmioletni Dymitr poniósł śmierć nadziewając się na nóż w napadzie epilepsji – taka była oficjalna wersja. Świadków zdarzenia i ewentualnych sprawców zgładzono na polecenie Godunowa, a działo się to w roku 1591. W Rosji rozpoczął się czas „wielkiej smuty”. W roku 1603 w posiadłości księcia Adama Wiśniowieckiego miał miejsce niezwykły wypadek, który tak opisał Jan Widacki w biografii kniazia Jaremy Wiśniowieckiego: „Służący przez niezdarność czymś przewinił księciu podczas kąpieli w łaźni. Książe niewiele myśląc, trzasnął go z wielkopańska w szeroki pysk, aż klasnęło. Posmutniało chłopczysko, chwilę się zadumało, aż rzekło: gdybyś Wasza Książęca Mość wiedział kim jestem właściwie, nie uderzyłbyś mnie. A któreś ty taki? – zapytał zdumiony kniaź i na wszelki wypadek trzasnął pachołka z drugiej strony. Widocznie przekonał go tym sposobem do celowości dalszych zwierzeń, bo oto dowiedział się, że bije po gębie cara rosyjskiego” – czyli cudownie ocalonego Dymitra Iwanowicza, prawowitego następcę carskiego tronu. Istnieją również inne okoliczności odkrycia „Samozwańca”, ale odkrywcą pozostaje książę Adam Wiśniowiecki, który przyodział domniemanego Dymitra w odświętne szaty i zawiózł go do Krakowa. Po drodze znalazł około 20 osób przybyłych z Moskwy, które bez najmniejszych wątpliwości rozpoznały carewicza i nowego protektora w osobie Jerzego Mniszcha, „który zaczął był skromnie od rajfurskich posług przy osobie Zygmunta Augusta oraz od obrabowania jego szkatuł w Knyszynie” (Paweł Jasienica). Gdy wreszcie carewicza, już coraz częściej zwanego Łżedymitrem, przyjął na audiencji król Zygmunt III, historia wręcz pogalopowała, szykował się nowy front.
cdn.
Stanisław Łukasik
Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<