Po drugiej stronie
Z bliska widać więcej
Najpierw był przelot samolotem, nie zaraz, zaraz – zapędziłem się – od początku… Na lotnisku w Geronie bardzo sympatycznie, ale za dużo Polaków, jak dla mnie. Pomyślałem hulali rodacy w Barcelonie, a teraz powrót do szarej rzeczywistości, bo minki jakieś takie nie wyjściowe. I nie od bagaży wcale, że zmęczeni. Tak, katalońska Costa Brava może wymęczyć odpoczywających. Jakże tam uroczo i ludzie jacyś wyluzowani, nie to co u nas. Wszystko to „woda powierzchni”, a wystarczy zajrzeć w miejsca mniej uczęszczane przez turystów i szok – jak u nas na podwórkach ulic Piastów czy Radkowskiej. Ale to i dobrze, gdyż już wiedziałem na sto procent, że niewiele mnie może zaskoczyć w moim rodzinnym mieście. Usadowiłem się w samolocie przy oknie (ale mi się trafiło – last minute i przez szybę sobie będę zerkał). Widok z góry: świat, tętniący na dole życiem, wydaje się taki uśpiony – linia brzegowa, czasem jakieś pola, miasteczka, górki i wszystko przekłamuje przycień słońca. Wkrótce zapadł zmrok, cóż to za widok – ciemność przebijają jakieś plamy miast (chyba). Wiedziałem, że jestem już niedaleko, że za mniej niż pół godziny lądujemy. Pomyślałem: o tam w dole, to rozjaśnione, może Kłodzko, zaraz będą Ząbkowice i na prawo w oddali powinien być Kamieniec. Wszystko się zgadzało – zapewne moja wyobraźnia potwierdzała: tak jest Wojtek, to Polska. Być może, nigdy nie będę chciał sprawdzać rzeczywistej trasy przelotu Ryanaira do Wrocławia, bo i po co? Przez myśl przemknęła mi jeszcze jedna myśl (głupia?). Widziałem na fotkach mocno oświetlony wieczorami rynek w Nowej Rudzie. Ciekawe, czy byłoby to cudo widać z pokładu samolotu? A i że, ile kosztuje takie podświetlenie kamienic w skali roku? Szybko mi zrzedła mina, gdyż złapałem się na tym, że już zaczynam myśleć kategoriami: ile płacę i dlaczego tak drogo, i…kogo to wina. Powinienem raczej cieszyć się, że ktoś wpadł na taki (nieodkrywczy, co prawda) pomysł. No masz babo placek! OK dotarłem późnym wieczorem, uśpione miasto utuliło mnie do snu…
Wstałem gdzieś około dziewiątej, szybkie zerknięcie przez okno. Jak mało ludzi na ulicy – święto jakie, czy co? A czwartek był. Nie, no przecież noworudzianie już do pracy poszli, a inni jeszcze się nie wynurzyli z domów. Nie, to nie to co w dużym mieście – pomyślałem. Dobra, jutro wstanę wcześniej i zobaczę, jak pulsuje miasto, a świt przegania nocne mary. Z bliska widać więcej – teraz już wiem, pierwsze wrażenie nie myli. Z bliska widać…
Wyszedłem na spacerek… schody, schody… Tak, to nierozłączny element Nowej Rudy – z górki i pod górkę. Wszędzie są, węższe i szersze, i te z nierównymi stopniami. Jak niegdyś my – uczniowie, każdy teraz inny, a jednak do tej samej budy chodziliśmy. Trzeba będzie się i nad tematem pochylić. „Nie wspominaj o tym Wojtek, bo ci konkurencja podkradnie”. A co tam! Tyle ich jest w mieście do poprawki, że szpalt co tydzień, by zabrakło. I temat niezbyt porywający, wielu już przywykło. Ale spojrzałem, tak spoko – kolorowe fasady budynków i, tak z bliska – małe niedoróbki. A ponoć diabeł tkwi w szczegółach – powiadają. Jeśli ja widzę, to przyjezdni być może też zauważają. Teraz także przyjechałem – mam (jeszcze) świeże spojrzenie. Po tygodniu mi przeszło, podobnie jak przyzwyczajenie, że mówiłem do wszystkich napotkanych od drzwi na Ty (jak w Hiszpanii). Oj, łapałem się na tym często i robiło mi się głupio. Starsi jesteśmy o te kilka lat i na innych stanowiskach w konfiguracjach życiowych. Ale… to był jednak dobry sprawdzian tego, kto się co nieco zmienił, a kto pokazał swoją inną twarz. Z bliska widać więcej i tego bezpośredniego kontaktu nic i nikt nie zastąpi. Nawet najwymyślniej skonstruowany telefon czy fejsbuk ze swoimi cudami. Wystarczy jedno spojrzenie, jedno zdanie i wiesz. Z wieloma znajomymi i przyjaciółmi rozmawiam, jakbyśmy się nie widzieli od wczoraj. „Nic się nie zmieniłeś” – powiadają. Zmieniłem się, zmieniłem, na gorsze czy lepsze – czas pokaże, gdyż i mnie się teraz będzie można przyglądać z bliska, a z bliska widać więcej.
Wojciech Grzybowski